Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

czam nawet, że Morin będzie chciał odprowadzić go aż do granicy.
Piotr melancholijnie się zamyślił i, wpatrzony w drobny deszczyk, zauważył:
— Jakże smutne jest życie tego biednego Barthèsa. Pomimo późnej starości raz jeszcze musi opuszczać kraj, iść na wygnanie, by uniknąć więzienia! Nieszczęśliwy z niego człowiek! Zawsze samotny, pozbawiony domowego ogniska, nigdy nie zaznał żadnej uciechy a wiecznie był tropiony, ścigany, łapany i osadzany w więzieniu. Całe swe życie poświęcił gonitwie za ukochanym ideałem, za wolnością i braterstwem ludzi, a teraz doczekał się chwili, że dążenia te już się przestarzały, wielu z nich szydzi i starym bojowi n kom, jak on, wielu otwarcie urąga!
Rozmowę swą o Bartèsie bracia przerwali, zadziwieni nadejściem agentów policyjnych i licznych dozorców lasku. Liczba ich coraz się wzmagała i krążyli dokoła domu. Straciwszy trop człowieka, którego ścigali, zawrócili ku restauracyi, w przekonaniu, że musiał się tutaj zatrzymać i ukryć w jakim zaułku. Obstąpiwszy więc dom i budynki z daleka, przystępowali powoli, patrząc uważnie, pomiędzy krzakami, w obawie, by zwierzyna umknąć nie zdołała. Wilhelm i Piotr, zauważywszy te manewry ostrożności, odczuli równocześnie budzącą się w ich sercach obawę. Domyślali się, że to zapewne przedłużające się polowanie na człowieka, którego widzieli uciekające-