go, lecz gdy policya otoczy dom i wejdzie tutaj zapewne zażąda wylegitymowania się każdego z obecnych. Spojrzeli na siebie z niepokojem i chcieli zaraz ztąd wyjść, pomimo deszczu. Lecz słusznie osądziwszy, iż takie zachowanie się mogło by tylko większe ściągnąć na nich podejrzenie, zostali w sali, a uwaga ich oderwaną została przybyciem nowych gości.
Przed restauracyą zatrzymał się prywatny powóz, z którego najpierw wysiadł młody człowiek z miną znudzoną, a zaraz potem młoda kobieta i ze śmiechem patrzała na deszcz, rozbawiona spacerem wśród takiej powodzi. Młoda para sprzeczała się pomiędzy sobą, ona żałowała że nie przyjechała bicyklem, on zaś znajdował że wogóle spacer w niepogodę jest niedorzecznością.
— Mój drogi, wszak musieliśmy w jakiś sposób spędzić dzisiejsze popołudnie, wreszcie to twoja wina! Dla czego nie chciałeś mnie zaprowadzić na bulwary?... Doprawdy, że miałam ochotę zobaczyć maski i uliczną uciechę...
— Miała ochotę zobaczyć maski!.. Podziwiam cię, moja droga! Lecz co do mnie, to z dwojga złego wolę spacer po lasku, och, wolałbym nawet dno jeziora!
Weszli do sali, a Piotr w młodej damie rozbawionej deszczem — poznał księżnę Rozamundę de Haru, której towarzyszył piękny Hyacynt Duvillard, ubolewając nad ohydą połpościa, nad pospolitością lasku i brakiem estetyczności w bicyklu.
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.