Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/480

Ta strona została uwierzytelniona.

Piotr z bólem widział zmianę zaszłą na twarzy przyjaciela. Już tylko iskierka życia tlała w drobnej postaci starego księdza, lecz chudą, bladą twarz ożywiały oczy płonące egzaltowaną dobrocią i niewinnością serdecznych uczuć.
— Ojcze, dlaczego mnie nie wzywałeś, jeżeli pragnąłeś widzieć się zemną? Byłbym zawsze przybiegł z ochotą, wszak wątpić o tem nie możesz! Ojcze! powiedz, może nie mogłeś?... może pilnowano ciebie?...
Na łagodnej twarzy umierającego pojawił się uśmiech zawstydzenia i wyznania winy.
— Moje drogie dziecko, wiedz, że to było koniecznością. Musiano mnie pilnować, bo byłem niepoprawny i zawsze skory do niedorzecznych uczynków. Dawałem jałmużnę ludziom potrzebującym... lecz przełożeni moi przekonali się o niegodziwości tych, których wspomagałem. Tak, moje dziecko, popadłem w dawne grzechy, więc wezwano mnie do zarządu arcybiskupiego i zostałem wyłajany, powiedziano mi, że kompromituję naszą świętą religię. Stałem się powodem skandalu pomiędzy duchowieństwem. Odtąd pilnowano mnie surowiej, niż kiedykolwiek. A gdy rozeszła się wieść o mojej chorobie, osadzono przy mnie tę zakonnicę, którą tu widziałeś... Wiem, że to wszystko jest czynione dla mojego dobra... pilnująca mnie zakonnica często mi powtarza, że gdyby nie jej opieka, umarłbym na gołej podło-