Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/481

Ta strona została uwierzytelniona.

dze, bo oddałbym łóżko i pościel biednym, których los zbyt żywo, jak się okazuje, biorę do serca..
Głosu mu zabrakło, umilkł, a po chwilowym odpoczynku, mówił dalej:
— Moje dziecko, proszę, żebyś rozumiał tę rzecz, jak należy... Siostra jest świętą kobietą, dogląda mnie w chorobie i spełnia obowiązek, który jej polecono, pilnując mnie, abym do końca nie popełniał głupstw, za jakie tylokrotnie mnie karcono. Otóż. moje dziecko, znów wobec niej zawiniłem, bo pokryjomu posłałem po ciebie. Jest to grzech, lecz mam nadzieję, że Bóg zechce mi przebaczyć. Potrzebowałem z tobą pomówić, mam tylu biedaków... cóż z nimi będzie, gdy mnie zabraknie, pragnąłem ciebie zapytać...
Znów zamilkł, patrząc na Piotra, który prosił ze łzami w oczach:
— Mów, ojcze! mów! zrobię wszystko, co będzie w mojej możności!
— Wiem, wiem, moje drogie dziecko. Dlatego ciebie wezwałem. Dlatego z całą ufnością tobie ich polecę. Bo pomimo wszystkiego, co zaszło w twojem życiu, tylko tobie ufam w zupełności. Ty jeden mnie zrozumiesz i spełnisz moją prośbę, a to będzie dla mnie najwyższą ulgą. Umrę spokojnie.
Ksiądz Rose tylko tą aluzyą przypomniał Piotrowi o przyczynach, które spowodowały rozerwanie ich blizkiego stosunku. Po raz ostatni widział Piotra, gdy go spotkał w cywilnem ubraniu