Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/486

Ta strona została uwierzytelniona.

szony ostatecznem rozstaniem się ze starym przyjacielem i kilkoletnim towarzyszem swego życia. Jakże bolesnym był ten krzyk beznadziejny, krzyk serca umierającego księdza Rose! Więc nawet to naiwne, stare dziecko zwątpiło w zaradność miłosierdzia! Umierał zbolały myślą o wzmagającej się nędzy, nieposkromnionej hojnością jałmużny serc współczujących! Pragnął śmierci, chcąc ujść okrutnego widoku tylu cierpień, na które nie znalazł ratunku, konał wylękły, iż są one związane nazawsze z losem człowieka na ziemi!
Gdy Piotr stanął z powrotem w pracowni, stół jadalny był już oddawna uprzątnięty, Bache i Teofil Morin rozmawiali z Wilhelmem, podczas gdy każdy z jego trzech synów powrócił do swego zajęcia. Marya haftowała pochylona nad krosnami na zwykłem swojem miejscu w pobliżu babki, lecz od czasu do czasu biegła do kołyski, by spojrzeć na Jasia i upewnić się, czy śpi spokojnie, złożywszy na piersiach obie piąstki. Piotr, nic nie rzekłszy o wzruszeniu, jakiem opływało mu serce, pocałował włosy żony, pochyliwszy się z nią nad uśpionym synem i zaraz włożył fartuch roboczy, by pomagać Tomaszowi przy ostatecznem regulowaniu ukończonego już małego motoru.
Piotr, pogrążony w myślach, zapomniał o miejscu, w jakiem się znajdował; przestał słyszeć i widzieć osoby, które go otaczały. Słodycz pocałunku złożonego na głowie Maryi pozostała mu na ustach, lecz myślą oddał się cały wspomnie-