Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/493

Ta strona została uwierzytelniona.

pieczeństwu opasłego ich ogółu. Kadź była teraz w pełnym fermencie. Różnorodna mieszanina przewalała się i burzyła zaciekłością żądz, rozpasaniem woli i nadużyć, lecz Piotr nie powątpiewał o przyszłości i wierzył, iż ztąd popłynie zdrój czystego wina, niosącego zdrowie i pożądane pokrzepienie.
Wtem głosy przyjaciół rozmawiających w pracowni zabrzmiały donośniej i wyrwały Piotra z zadumy. Bache i Morin opowiadali Wilhelmowi o Janzenie. Zdaniem ich, był on teraz powtórnie skompromitowany w wypadkach zaszłych w Barcelonie i po chwilowem zniknięciu z Paryża znów się ukazał, Bache bowiem był pewien, że go poznał wczoraj na jednej z ludniejszych ulic. Ubolewali, że Janzen, człowiek obdarzony wyższą inteligencyą i żelazną wolą, marnuje te dary na rzecz propagandy czynnej, budzącej w nich odrazę.
Powoli mówiący Morin, rzekł:
— Jakże odmienną drogę ku wolności widzi chociażby nasz kochany Barthès, ten wieczny więzień albo wygnaniec! Miewam od niego wieści z Brukselli. Mieszka w ubogiej izdebce, lecz jest bogatszy nic kiedykolwiek w nadzieję zbliżającego się panowania szczęścia na ziemi. Barthès całe życie walczył za wolność, lecz ani jedną kroplą krwi rąk swoich nie skalał! Poświęciłby własną wolność, aby się przyczynić do okupienia przyszłej wolności narodów!