Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/496

Ta strona została uwierzytelniona.

Przez pewien czas Piotr czuł się przywalony ogromem nagromadzonych myśli, wypowiedzianych przez tych czterech społecznych mesyaszy, których doktryny ścierały się z sobą, walczyły, zaciemniając horyzont prawd, zdobytych wspólnym wysiłkiem. Lecz obecnie, sam przebywszy powolną ewolucyę i przekształciwszy się w innego człowieka, zdołał jasno dopatrzeć się prawd, które były im wspólne, prawd niezaprzeczonych i górujących po nad waśniami stronnictw, gubiących się w rozpatrywaniu szczegółów. Wśród chaosu krzyżujących się twierdzeń samych mistrzów, ewangelie przez nich głoszone wiązały się z sobą wspólnem dążeniem obrony ujarzmionych, wyzyskiwanych i głodnych. Reformatorzy jednomyślnie domagali się przemiany stosunków społecznych, nowego podziału dóbr ziemskich, równowagi, opartej na pracy i zasłudze, a zadowalającej potrzeby każdej ludzkiej jednostki. W tych zasadniczych prawdach nie było różnicy zapatrywań, jednomyślnie jaśniały one w doktrynach genialnych zwiastunów jutrzejszych warunków bytu, zatem czyż nie należy je uważać za podstawy przyszłej religii, której zaczątek wiek nasz odda w spuściźnie nadchodzącemu wiekowi, by ją dopełnił i ustanowił jako kult ludzkości, solidarnie i w spokoju rządzącej się prawami braterskiej ogólnej miłości?...
Nagłym zwrotem Piotr przerzucił się do chwili, gdy w kościele świętej Magdaleny słuchał monsignora Martha, zapowiadającego z kazalnicy, że nowy duch ożywił serce Paryża, budzącego