Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

osiągną z takiej ślubnej podróży, żałowali wszakże, iż pora roku im nie sprzyja, bo czas silnych mrozów już przeminął, a dla takiej, jak oni, pary kochanków, konieczną była pościel z dziewiczego śniegu, z dziewiczego lodu, inaczej nie mogliby odczuć niezrównanej czystości swoich zaślubin.
Usługujący chłopiec postawił przed nimi na stoliku dwa kieliszki likieru anyżowego, co było o wiele pospolitsze od „kümelu“, jakiego próżno zażądali. Naraz, Hyacynt poznał siedzących w oddaleniu Piotra i Wilhelma, z którego synami kolegował w liceum Condorceta i, pochyliwszy się, rzekł o tem do ucha Rozamundzie. Lecz ta odrazu zerwała się, rozpromieniona, wołając z egzaltowanym entuzyazmem:
— Wilhelm Fromont jest tutaj! Wilhelm Fromont, ten nieporównany, wielki chemik!
I pobiegła ku Wilhelmowi, wyciągnąwszy ku niemu obie dłonie:
— Panie, proszę wybaczyć moją bezceremonialność... Ale muszę koniecznie uścisnąć dłoń pańską! Uwielbiam pana oddawna! Wszak to pan dokonałeś prac tak cudownych w dziedzinie materyałów wybuchowych.
Widząc zadziwienie na twarzy chemika, roześmiała się głośno, dodając:
— Ach, prawda, nie przedstawiłam się panu, jestem księżna de Haru. Brat pański, tu obecny, zna mnie dobrze i doprawdy nie rozumiem, dla-