Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/503

Ta strona została uwierzytelniona.

Pod wrażeniem tych słów twarz Piotra zapłonęła wielkiem wewnętrznem uradowaniem. Łączył on w sobie rzeczywiście podobieństwo do obojga rodziców: miał wyniosłe, rozumne czoło ojca, a oczy i usta łagodne matki. Charakter jego posiadał tę samą dwoistość. Potrzebował kochać i dotychczas życie mu zbiegło na szukaniu zaspokojenia nienasyconej żądzy miłości, zwalczanej przez rozum, nakazujący mu trzeźwo badać przyczyny. Rozum pozostawał zawsze zwycięzki kosztem serca obumierającego w rozpaczliwej miłości. Lecz oto teraz zdobył dla siebie spokój, wszedłszy na właściwą drogę życia. Żył, pracując i kochając, czuł się więc normalną ludzką istotą, silnym jak dąb wyrosły swobodnie i dominujący nad innemi drzewami rozłożystością wyniosłych konarów.
Wilhelm mówił dalej, objąwszy go ramieniem:
— Ach, bracie, jakże się raduję z odmiany, zaszłej w twojem życiu!... Widzę cię szczęśliwym i nas wszystkich sobą uszczęśliwiasz... a cienie drogich naszych rodziców zakończyły bój wiedziony z sobą i odpoczywają w spokoju w murach naszego rodzinnego dworku w Neuilly. Należał im się ten wypoczynek po długoletnich niesnaskach... Niechajże się radują spokojem, jaki w tobie odnaleźli. Zostawmy ich w ciszy samotnego dworku, strzeżonego przez poczciwą starą Zofię... Egoizmem powodowany uprosiłem was, byście zamieszkiwali pod moim da-