Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/509

Ta strona została uwierzytelniona.

chodź ze swej pracowni, bo tylko wiedza może przyczynić ludziom dary, zapewniające coraz to szczęśliwsze życie na ziemi!
Bartheroy był wesołego usposobienia, lecz nawet gdy żartował, widoczną była w nim pogarda lub obojętność dla wszystkiego, co nie miało bezpośredniej styczności z wiedzą. Nie zdziwił się ani jednem słowem, gdy Piotr zrzucił sutannę, obecnie widział go w pracowni Wilhelma jako pomocnika Tomasza, a przytem męża Maryi oraz ojca, lecz nie dopytując się o nic, wysłuchał, co mu Wilhelm rzekł w kilku słowach o zaszłych zmianach i zawsze z równą serdecznością zachowywał się względem obudwóch braci.
Motor, postawiony w pośrodu pracowni, poruszał się z niesłychaną szybkością, prawie bez hałasu, brzęcząc zaledwie, jak mucha kołysząca się na słońcu. Zebrana dokoła rodzina nie mogła się napatrzeć i nacieszyć z odniesionego zwycięztwa. Wtem Jaś, maleńki Jaś, nakarmiwszy się do syta, ujrzał maszynę, a odwróciwszy główkę od matczynej piersi, wpatrzył się w zabawkę kręcącą żwawo kółkami. Oczy mu zabłyszczały, w policzkach ukazały się dołki i wyciągnął rączki, pokrzykując wesoło.
Marja, skończywszy zapinać stanik, wzięła syna za rękę i poniosła bliżej, aby mógł się lepiej przypatrzeć radującej ich wszystkich zabawce.
— Patrz, mój mały, — mówiła — patrz, jakie to śliczne i mądre, i mocne... i żyjące...