Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

liczność zwróciła uwagę wszystkich. Podczas, gdy komisarz policyi, a za nim Mondésir, schodzili za schodów pierwszego piętra, nikogo tam nie znalazłszy, odezwały się poza domem wśród zabudowań krzyki, szamotania i biegania ludzi. Naczelnik tajnej policyi, Gascogne, pozostawszy z agentami na dole, wśród zabudowań, raz jeszcze kazał przetrząsnąć wszystkie kąty, a teraz tryumfująco pchał przed sobą swoją zdobycz w postaci człowieka, pokrytego błotem i strzępami łachmanów. Wreszcie zwierz tropiony, gnany, został ujętym! Odnaleziono go w wozowni, na dnie beczki, przysypanej sianem.
Zwycięztwo! Zwierz został upolowanym, trzymali go, patrząc nań z zajadłością psów gończych, podnieconych zaciekłą obławą. Polowanie człowieka na człowieka, jest najwyższą i najdzikszą podnietą. Trzymali go teraz, popychali, wlekli, a każdy walił go kułakami, o ile sił starczyło. Ach, a on, upolowany człowiek, jakże nieszczęsną i żałosną był zwierzyną! Siny, jak topielec, obrosły porostami, zlepionemi błotem, mokry do ramion po odbytej przeprawie przez strumień, zmorzony głodem, nocą w podziemnej norze, kilkogodzinną pogonią, biedne swe ubranie miał porozrywane na całem ciele, a czapka, straciwszy kształt, przywarła mu do głowy, jak szmat, wyciągnięty z kałuży. Twarz jego już nic nie miała w sobie ludzkiego. Sklejone pasma włosów zaszły mu na czoło, krwią nabiegłe oczy,