Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

rywał się, tylko wodził dokoła zmęczonym wzrokiem, pełnym głębokiego smutku.
Przemówił, a pierwsze słowa, jakie powiedział ochrypłym, cichym głosem, były:
— Jestem głodny.
Wprost umierał z głodu i ze zmęczenia. Od dwóch dni nie jadł, a tylko wczoraj wieczorem wypił szklankę piwa.
— Daj mu chleba — rzekł komisarz policyi do garsona. Zje na poczekaniu, nim znajdzie się jaka dorożka.
— Jeden z agentów poszedł wyszukać dorożkę. Deszcz przestał padać, niebo rozjaśniło się raptownie, a wraz z pogodą lasek się ożywił. Powozy rozmijały się w alejach, a dzwonki bicyklów wesoło brzęczały, łącząc się w chór bliższych i dalszych dźwięków. Nawet słońce teraz błysnęło, złocąc lasek łagodnym blaskiem swych promieni.
Pojmany człowiek rzucił się łapczywie na podany kawał chleba, jadł go ze zwierzęcem zadowoleniem, szarpiąc wielkiemi kęsami. Po chwili oderwał oczy od sporego jeszcze kawałka chleba i spojrzał w stronę czterech osób, siedzących przy stoliku w przeciwnym rogu sali. Gniewać go się zdawała uwaga, z jaką wpatrywała się w niego zaciekawiona i śmiejąca się Rozamunda, która o nim mówiła z Hyacyntem. Radzi byli oboje, że się im zdarzyło widzieć aresztowanie jakiegoś złoczyńcy. Lecz Salvat drgnął cały po-