Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

odnaleźć Fonsègne’a, by go prosić o ułatwienie wstępu do sali obrad, gdy niespodziewanie spotkał generała de Bozonnet, który posiadał dwie karty wejścia, dla siebie i dla jednego ze swoich przyjaciół, lecz ten w ostatniej chwili zawiadomił, że przyjść nie może. Była to szczęśliwa okoliczność dla Piotra, bo nie byłby się mógł dziś docisnąć do sali, gdyby nie uprzejmość generała, który go wziął pod swoją opiekę, rad, że będzie miał z kim rozmawiać. Wyznał bowiem, że przychodzi tutaj, by zabić popołudniowe godziny, uważając posiedzenie w Izbie za widowisko, takie jak każde inne. Wreszcie to mu dostarczyło tematu do oburzenia się na system parlamentarny, na rządy republikańskie, bo generał nie zapominał, że był najpierw legitymistą, a następnie bonapartystą, lecz z westchnieniem osądził, że te formy rządu we Francyi są równie bezpowrotne, jak własna jego młodość.
Wszedłszy na górę, Piotr i generał znaleźli miejsca na ławce w pierwszym rzędzie trybuny, w czem dopomógł im spotkany przez nich Massot, i zaraz usadowił się pomiędzy nimi. Massot, jako wieloletni dziennikarz, znał tutaj wszystkich.
— Domyślam się, domyślam! — zawołał. — Panowie jesteście ciekawi dzisiejszych utarczek, a może walnej bitwy. Ja, bo muszę być ciekawy wszystkiego wprost z zawodu! Jestem człowiekiem wiecznie szukającym treści do napisania artykułu. W trybunie prasy zastałem taki ścisk, że