Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

wesołej twarzy. Ale najznakomiciej grał swoją rolę Fonsègne. Opanował się najzupełniej i twarz miał pogodną, spojrzenie jasne, otwarte. Każdy kto na niego spojrzał, byłby przysiągł, że jest niewinnie oskarżonym, tak zręcznie przybrał minę uczciwego człowieka.
— Ach, ten mój szef — zawołał Massot z zachwytem — niema jak on!... Ale uważajmy! Ministrowie wchodzą! A niesłychanie ciekawe może być spotkanie Barroux z Fonsègnem po dzisiejszym artykule w „Globie“...
Zdarzyło się właśnie, że Barroux, który był niezmiernie bladym, zbolałym, lecz nieledwie wyzywającym swą obrażoną godnością, musiał przejść koło Fonsègne’a, by dojść na swoje miejsce. Nie przemówił do niego, lecz spojrzał wymownie jak człowiek, odczuwający odstępstwo przyjaciela, który zamienił się teraz we wroga, zadającego zdradliwe ciosy. Fonsègne zaś w dalszym ciągu witał swobodnie kolegów, udając, że nie spostrzega tego spojrzenia ciążącego na nim z upartą stanowczością. Może z innych pobudek, lecz Fonsègne również udał, że nie widzi Monferranda, który szedł zaraz za Barroux. Monferrand przybrał zwykłą swą minę prostodusznego poczciwca, który przybył na posiedzenie, bynajmniej nie domyślając się, że może być ono burzliwszem od innych. Gdy usiadł, natychmiast podniósł oczy w górę, a spotkawszy się spojrzeniem z monsiguorem Martha, wymienił z nim ledwie dostrze