Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

galny uśmiech. Spokojny, zadowolniony, pewien że wszystko pójdzie składnie podług ułożonego planu, zaczął zwolna zacierać ręce, co zwykle czynił w przystępie dobrego humoru; z przyzwyczajenia i prawie że bezwiednie.
— Któż to jest ten jegomość siwy i smutny, który siedzi na ławie ministrów?
Na zapytanie Piotra, Massot natychmiast odpowiedział:
— To zacny Taboureau, człowiek cichy, nieprzybierający żadnego sztucznego tonu, a jak panu wiadomo, jest ministrem oświaty. Dziwnie zatartą i pospolitą ma postać, nic niema w sobie rzucającego się w oczy, możnaby myśleć, że się zna tysiące ludzi do niego podobnych. Nie miłuje on mojego szefa a zwłaszcza od dziś rana, bo „Glob“ umieścił artykuł bardzo na pozór spokojny, lecz ostry dla tego biednego ministra oświaty, będącego równocześnie ministrem sztuk pięknych. „Glob“ znęcał się dziś nad nim i uznał za niekompetentnego. Przypuszczam, że Taboureau, jeżeli dziś straci swoją tekę, to już nigdy nie uzyska jej z powrotem!
Przygłuszony odgłos bębnów oznajmił przybycie prezydenta Izby. Roztworzyły się drzwi w głębi i wszedł prezydent wraz ze zwykłym towarzyszącym mu orszakiem, w sali zaś powstało zamięszanie, bo każdy z deputowanych pośpieszył zająć swoje miejsce. Prezydent Izby, stojąc, zadzwonił a następnie oświadczył, że posiedzenie