Teraz Mège rozgorzał zupełnie i z szaloną zaciekłością zaczął mówić o tajemniczym Hunterze, werbującym głosy za pieniądze bankiera Duvillarda, a który to Hunter, gdy wywiązał się z tego zadania, zaraz ukrył się przed odpowiedzialnością i policya pozwoliła mu uciec, wyobrażając sobie, że jedynem jej zadaniem i obowiązkiem jest śledzenie socyalistów. Słowa swoje Mège podkreślił, waląc pięścią w trybunę, a zwróciwszy się wprost do Barrouxa, żądał, by dowiódł, że nigdy nie otrzymał ani jednego centyma z dwu kroć stu tysięcy franków, które wydrukowano na sławnej liście, obok jego nazwiska. Ozwały się głosy, żądające od mówcy, by przeczytał całą listę, a gdy chciał to uczynić, inni zaczęli protestować, krzycząć, że z trybuny w Izbie francuzkiej nie czyta się oszczerstw, niemających żadnej nawet pozornej podstawy. Mège w coraz gwałtowniejszem uniesieniu wołał, że on nie staje po stronie oskarżycieli, że taki Sagnier jest błotem, którem się brzydzi, ale sprawa stała się zbyt jawnym skandalem, by módz ją pominąć, on zatem w imieniu swoich kolegów, żąda, aby sprawiedliwość była równą dla wszystkich, a więc — jeżeli w parlamencie znajdują się ludzie sprzedajni, trzeba ich wyrzucić z Izby a osadzić w więzieniu, jak zwykłych rzezimieszków.
Prezydent Izby powstał z miejsca i, stojąc po za monumentalnem swojem biurem, dzwonił, chcąc
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.