Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

przywrócić trochę spokoju, lecz był bezsilnym, jak sternik zwalczony szalejącą burzą. Wśród twarzy rozognionych i wyjących, tylko woźni zachowali niezmąconą powagę piastowanej godności. Pomimo zrywającej się chryi, dolatywał donośny głos mówcy, który nagłym zwrotem zaczął robić zestawienie pomiędzy marzonem przez niego społeczeństwem, opartem na kolektywizmie, a obecnem społeczeństwem kapitalistyczne wyznającem zasady, które kraj doprowadzają do moralnej i materyalnej ruiny, szpetnie walącej się w zgniliznę skandali. Ulegając apostolskiej egzaltacyi, Mège, z zapamiętałością człowieka wierzącego w doskonałość swej doktryny, pragnął świat zbawić, przerabiając go na swoją modłę. Poza kolektywizmem nie przypuszczał zbawienia, kolektywizm był jego dogmatem i z uporem prawdziwego apostoła, chciał ten dogmat wszystkim narzucić. Z niezachwianą ufnością spoglądał w przyszłość, bo dni przez niego przepowiadane były już blizkie! Może przyjdzie mu jeszcze obalić jedno lub dwa ministerya, lecz wtedy napewno on obejmie władzę w swoje ręce i stanie się reformatorem darzącym ludzkość marzoną szczęśliwością. Ten sekciarz, jak go nazywali socyaliści innych odcieni, był materyałem na dyktatora. Znów Izba się uciszyła i słuchano mówcy. Zapalczywa i stanowcza jego retoryka przezwyciężyła burzę i zużyła napastnicze zaczepki, a gdy