Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

wreszcie opuścił trybunę, ozwały się huczne oklaski na niektórych ławach lewicy.
— Spotkałem tego Mège’a przed paru dniami w ogrodzie botanicznym — rzekł Massot do generała. — Wyprowadził na spacer swoją trójkę dzieci i troszczył się o nie, jak stara przywiązana niańka. Ogólnie mówią o nim dobrze; tak, jest to prawdziwie zacny człowiek, a przytem bardzo ubogi, z czem ukrywa się, nigdzie nie bywając i żyjąc wyłącznie w swem rodzinnem kółku.
Zakołysały się z szeptem głowy, bo Barroux wchodził na trybunę. Zwykłym sobie ruchem, będącym u niego przyzwyczajeniem, wyprostował wyniosłą postać, odrzucając w tył głowę. Piękna, wygolona jego twarz, którą tylko szpecił nieco zamały nos, przybrała wyraz majestatyczny, dumny, a zarazem smutny. Odrazu przystąpił do wypowiedzenia swego, przygnębiającego oburzenia. Mówił kwieciście, z giestami teatralnemi, w pozie romantycznego trybuna, w którym czuć było uczciwego człowieka, o wrażliwem sercu, lecz dość płytkim umyśle. Jednakże dzisiaj był on rzeczywiście głęboko wzruszonym, bo serce krajało mu się z bólu, na widok nieuniknionego zwichnięcia dotychczasowej karyery, a wraz ze swoim upadkiem, przewidywał koniec, zamknięcie całego historycznego okresu. Powstrzymywał krzyk, wyrywający się mu z piersi, krzyk rozpaczy człowieka, którego niespodziewane okoliczno-