Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

wość całego jego życia a wreszcie zapewnienie jakie składa on w tej chwili i tej trybuny i wobec całej zebranej Izby.
Barroux; mówiąc to, wzniósł się rzeczywiście wyżej ponad siebie samego. Znikła jego sztuczna pompatyczność a pozostał tylko uczciwy człowiek, wstrząśnięty bólem z ohydy rzuconej nań potwarzy. Otworzył więc teraz swe serce i krwią broczące sumienie, z którego wyrwał prawdę, by ją rzucić na swe usprawiedliwienie, chociaż wiedział, że tak czyniąc przepadnie i na zawsze zginie w morzu goryczy.
Słowa Barroux padały wśród lodowatego milczenia. Jeszcze stanąwszy na trybunie, Barroux wierzył w swej naiwności, że rozbudzi swą spowiedzią wybuch entuzyazmu, że republikanie okrzykną go jako zbawcę zagrożonej Rzeczypospolitej, lecz w miarę jak mówił, czuł się przykro dotknięty powiewem zimna, jakie słała ku niemu cała sala słuchaczów. Zrozumiał, że go opuszczono, skazano na zatratę, że przestał być działaczem a jest już tylko trupem. Pomimo śmiertelnej próżni, jaka go opanowywała, mówił dalej, jakby niezrażony odrętwiającem milczeniem kolegów, odważnie, jak uczciwy człowiek, który sam sobie śmierć zadaje, nie ustępował, chcąc umrzeć, walcząc i w pełni piękna swych oratorskich zwrotów i gestów. Gdy zeszedł z trybuny, lodowate zimno jeszcze się wzmogło, nie rozległo się echo ani jednego oklasku. Na domiar