Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

niepowodzenia, Barroux niezręcznie wspomniał w swej mowie o tajemnych intrygach Rzymu i duchowieństwa. Zdaniem jego wielkie to było niebezpieczeństwo, bo wytrawni w zdradliwych knowaniach klerykali, z całych sił poczynają dążyć ku odzyskaniu utraconego stanowiska, a jeżeli to nastąpi, Rzeczpospolita padnie pod ich przemocą i monarchia znów nad Francyą zacięży.
— Jakiż on głupi — szepnął Massot. — Takich rzeczy nigdy się głośno nie wyznaje. Przepadł, a z nim i ministeryum przepadło!
Wśród mroźnie usposobionej Izby, Monferrand zwinnie podążył zająć trybunę. Przykre zdenerwowanie unosić się zdawało w powietrzu; jakiś postrach zapanował po szczerości wyznań zacnego Barroux. Zaprzedani deputowani czuli, że się osuwają w kałużę mającą ich pochłonąć, inni zaś niepewnymi się czuli, co jest godziwe a czego niewolno czynić nawet dla zbawienia swego politycznego stronnictwa. Zdawało się, że wszyscy swobodniej odetchnęli. Monferrad rozpoczął od formalnego zaprzeczenia oszczerstwu, jakie nań rzucono. Waląc jedną pięścią w trybunę a drugą grzmocąc się w piersi protestował w imię swej uczciwości i obrażonego honoru. Przysadzista jego postać jeszcze się skuliła, twarz wysunął naprzód i patrzał jak ufny w swą siłę zwierz obstąpiony w legowisku, gotów rzucić się na każdego kto doń przystąpi. Przez chwilę, Mon-