Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/10

Ta strona została przepisana.

krzyżykiem, z bujną, gęstą czarną jak atrament, brodą, posiadał opinię niezrównanie zręcznego spekulanta. Z niczem się nigdy nie zdradzał; zapytany, uśmiechem tylko odpowiadał; nikt nie wiedział, kiedy gra i na co. Projektów innych towarzyszy słuchał zazwyczaj z miną tak tajemniczą, że Moser, zwierzywszy mu swe zamiary, biegł nieraz zmieniać poprzednio dane zlecenie.

Zrażony obojętnością znajomych, Saccard wyzywającem, gorączkowem spojrzeniem obrzucił innych gości. Skinieniem głowy powitał go tylko wysoki młody człowiek, siedzący o parę stolików dalej. Był to piękny Sabatini, grek o śniadej pociągłej twarzy, rozjaśnionej dwojgiem przepysznych czarnych oczu lecz zeszpeconej złośliwym, niepokój zdradzającym ust wyrazem. Uprzejmość tego młokosa dopełniła miary jego rozdrażnienia. „Niezawodnie jest to ulubieniec kobiet, wyrzutek którejkolwiek z giełd zagranicznych — pomyślał Saccard. Piękny grek niewiadomo zkąd zjawił się na rynku zeszłej jesieni. Podczas upadku jakiegoś banku widziano go już przy robocie jako słomianego człowieka; wyszukanemi manierami i nigdy niestrudzoną uprzejmością dla tych nawet, którzy najmniej na nią zasługiwali, zjednywał sobie zaufanie kosza[1] i kulisy[2].

  1. Koszem zowie się na giełdzie paryskiej miejsce za ogrodzeniem, gdzie gromadzą się główni agenci.
  2. Kulisą nazywają we Francyi spekulantów pozagiełdowych.