ona przy oknie, zdziwiona ukazaniem się w ogrodzie hrabiny i jej córki o niezwykłej porze. Obie kobiety czytały list jakiś z wielkiem zajęciem. Wyraz przygnębienia malował się na ich twarzach. Był to zapewne list od Ferdynanda, którego położenie w Rzymie także nie musiało być wesołem.
— Patrz pan! — zawołała pani Karolina, spostrzegłszy Saccarda. — Jakieś nowe zmartwienie spotkało te nieszczęśliwe kobiety. Doprawdy, żebraczki na ulicy mniej we mnie budzą żalu i litości!
— Eh! — wesoło zawołał Saccard — niech je pani namówi, aby się do mnie zwróciły. Mamy przecież zamiar wzbogacić cały świat, więc im także coś się dostanie.
Rozgorączkowany nadmiarem szczęścia, próbował zbliżyć się do niej i pocałować ją w usta. Ale pani Karolina odskoczyła żywo, blednąc, jakby pod wpływem nieokreślonego jakiegoś niepokoju.
— Nie! nie! proszę, niech pan przestanie! Pierwszy to raz Saccard usiłował posiąść ją znowu, od czasu jak oddała mu się sama w chwili zupełnej nieświadomości. Powziąwszy postanowienie w sprawach poważnych, pomyślał o swej miłostce a opór pani Karoliny zdziwił go nieco.
— Czyż sprawiłoby to pani w istocie wielką przykrość? — zapytał.
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/131
Ta strona została skorygowana.