Mazaud wyprowadzał właśnie na schody doktora, który go uspokajał z uśmiechem.
— Proszę, proszę pana! — rzekł, spostrzegłszy Saccarda. Doprawdzy, mając dzieci, człowiek żyje w ciągłym strachu. Lada drobnostka, wydaje się zawsze groźnem niebezpieczeństwem.
Z temi słowy wprowadził gościa do salonu, gdzie żona jego siedziała jeszcze, trzymając chłopczyka na kolanach. Starsza dziewczynka, uszczęśliwiona widokiem rozweselonej twarzy matki, wspinała się na paluszki, chcąc ją pocałować. Zarówno matka jak dzieci miały blond włosy i delikatną, mlecznej białości cerę. Zbliżywszy się do żony, Mazaud pocałował ją w głowę.
— Widzisz, że oboje niepokoiliśmy się bez powodu!
— A! mniejsza o to, mój drogi; cieszę się że doktor uspokoił nas przynajmniej.
Ukłoniwszy się, Saccard stał na progu, patrząc z zachwytem na ten obrazek szczęścia rodzinnego.
W zbytkownie umeblowanym salonie najmniejszy drobiazg zdawał się świadczyć o szczęśliwem pożyciu małżonków, których nic jeszcze nie poróżniło. Żonaty już od lat czterech, Mazaud raz tylko w przeciągu tego czasu zajął się chwilowo jakąś śpiewaczką z Opéra Comique. Pomimo bardzo burzliwej młodości, uchodził za wiernego małżonka; utrzymywano też, iż niewiele dotąd grał na własną rękę. Spokój o jutro i prawdzi-
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/141
Ta strona została skorygowana.