— I Sabatini jest teraz pańskim klientem? — zapytał.
— Tak, od roku niespełna — z uprzejmą obojętnością odparł agent. Porządny to chłopak, nieprawdaż? Zaczął od małych interesów, jest bardzo przezorny i z pewnością dojdzie do czegoś.
Nie powiedział wszakże, a może nawet nie pamiętał, że Sabatini złożył u niego na początek kaucyę wynoszącą zaledwie dwa tysiące franków. Oto dlaczego grywał on tak umiarkowanie; czekając zapewne, aby zapomniano o skromnej pierwotnej gwarancyi; na każdym kroku składał dowody oględności a jednak zwiększał stopniowo rozmiary swoich zleceń, aby — jak to już wielu innych uczyniło — zniknąć bez śladu w dniu, w którym przyjdzie nareszcie płacić znacznie poważniejsze różnice. Ale jakże Mazaud mógł okazywać nieufność człowiekowi, z którym żył na stopie przyjaźni? Czyż mógł wątpić o jego wypłacalności, widząc go zawsze wesołym, wykwintnie ubranym, co jest zresztą niezbędnie potrzebnym mundurem złodzieja na giełdzie...
— Tak, to bardzo miły, bardzo rozumny człowiek potakiwał Saccard, któremu przyszła nagle myśl użycia Sabatiniego, gdy potrzebować będzie człowieka dyskretnego i wolnego od wszelkich skrupułów.
Wstał teraz i żegnając się, rzekł:
— Do widzenia! Gdy nasze akcye będą gotowe, przyjdę do pana przed rozpoczęciem starań o umieszczenie ich w cedule.
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/146
Ta strona została skorygowana.