Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/157

Ta strona została przepisana.

— Nie znajdziemy już dzisiaj ani chwili czasu — rzekł Gunderman, zbliżając się nareszcie do Saccarda. — Zresztą, idę teraz na śniadanie, niech pan przejdzie ze mną do sąsiedniego pokoju. Może tam nikt nam nie przeszkodzi.
To mówiąc, wprowadził gościa do niewielkie go jadalnego pokoju, gdzie zwykle podawano śniadanie, przy którem cała rodzina nie zbierała się nigdy w komplecie. Tego dnia przy stole się działo tylko dziewiętnaście osób, między któremi znajdowało się ośmioro dzieci. Bankier usiadł na najwyższem miejscu a przed nim stał tylko kubek mleka.
Na wpół omdlały ze znużenia, przez chwilę siedział z przymkniętemi oczyma, z twarzą wy krzywioną z bólu, gdyż oddawna cierpiał na wątrobę i nerki; potem drżącemi rękami pod niósł do ust kubek i przełknąwszy jeden łyk, westchnął głęboko.
— Ach! jakże się czuję dzisiaj zmęczonym!
— Dlaczegóż pan nie odpocznie? — zapytał Saccard.
— Dlatego, że nie mogę odpoczywać — naiwnie odparł Gunderman, ze zdziwieniem spoglądając na gościa.
Istotnie, nie dano mu nawet spokojnie wypić śniadania, bo szeregi remisyerów, wdarłszy się tutaj, przeciągały wciąż przez pokój.
Inni członkowie rodziny, przyzwyczajeni widocznie do tego tłoku, śmieli się, zajadając z ape-