niędzmi. Dlaczegóż brat nie znajdzie panu jakiej dobrej posady; mógłbyś pan naprzykład zostać prefektem albo poborcą. Nie! urząd poborcy jest jeszcze zanadto niebezpiecznym dla pana... Strzeż się, strzeż, mój przyjacielu!
Saccard zerwał się z miejsca, blady z oburzenia.
— A zatem stanowczo nie nabędziesz pan akcyj i nie chcesz działać z nami?
— Z panem? O nie! za nic w świecie. Zjedzą cię w przeciągu trzech lat.
Przez chwilę panowało milczenie, będące zwiastunem burzy. Obaj przeciwnicy mierzyli się groźnem, nieufnem spojrzeniem.
— Do widzenia panu! — rzekł wreszcie Saccard — Głodny jestem, nie jadłem dotąd śniadania. Przyszłość pokaże, którego z nas pierwej zjedzą!
I wybiegł, zostawiając patryarchę w gronie rodziny, która kończyła śniadanie, opychając się ciastkami. Przyjmując ostatnich spóźnionych agentów, bankier co chwila mrużył zmęczone oczy i małemi łykami dopijał resztę mleka.
Wskoczywszy do dorożki, Saccard kazał jechać na ulicę St. Lazare. Pierwsza biła w tej chwili! oto dzień cały stracił napróżno i zły, rozwścieczony, powracał do domu na śniadanie!... Ach! podłe żydzisko! gdyby mógł, zgryzłby go, zmiażdżył w zębach jak pies gryzie rzuconą mu kość!... Co prawda, za duży to i za twardy ka-
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/160
Ta strona została skorygowana.