Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/180

Ta strona została skorygowana.

obecnym. Nagle Daigremont rozpaczliwym gestem uderzył się w czoło.
— Ach! byłbym zapomniał o Kolbie! — zawołał. — Nigdy by mi tego nie przebaczył, musimy go zaprosić koniecznie... Mój drogi Saccardzie, bądź tak dobrym i wstąp zaraz do niego... Niema jeszcze szóstej, zastaniesz go z pewnością... Tak, tak, idź natychmiast, nie odkładając tego do jutra bo mu to podchlebi a może nam być bardzo użytecznym.
Saccard natychmiast ruszył w drogę bez wahania; wiedział bowiem, że dnie szczęścia nie często się powtarzają. Mając wrócić od Daigremonta wprost do domu, odprawił dorożkę, musiał więc teraz iść piechotą. Deszcz przestał padać. Saccard biegł z radością po ulicy, czując, że zbliża się chwila, w której wreszcie panowanie nad Paryżem uzyska. Minął ulicę Montmartre, Verdeau, Jouffroy, następnie skręciwszy w jedną z bocznych uliczek w celu skrócenia sobie drogi na ulicę Vivienne, z niewymownem zdziwieniem ujrzał wychodzącego z bramy Gustawa Sédille, który oddalił się spiesznie, nie oglądając się za siebie. Sacard jednak zatrzymał się, przyglądając uważnie domowi, z którego przed chwilą wyszedł był młody człowiek; nagle w tejże bramie ujrzał schodzącą ze schodów niską, zawoalowaną kobietę. Poznał ją od pierwszego rzutu oka: była to pani Couin, właścicielka składu