kilkanaście tysięcy franków. Zrobimy z niego potem, co się nam podoba.
— Niechże i tak będzie! — zawołał Saccard po chwili namysłu. — Umów się pan z właścicielem „Nadziei“, daj mi pan znać i przyprowadź go tutaj. Zostaniesz pan redaktorem i postaram się o to, aby w pańskich rękach zcentralizować całą naszą reklamę, ale nawzajem żądam, aby reklama była olbrzymia, na wielką skalę, wtedy zwłaszcza, gdy na seryo puścimy już w ruch naszą maszynę!
Obaj podnieśli się z miejsc. Jantrou, uszczęśliwiony ze znalezienia kawałka chleba, pokrywał swoją radość blagierskim uśmiechem zwykłym u wykolejonych, którym nurzanie się w błocie ciążyć już zaczyna.
— Ach! powrócę więc nareszcie do ukochanej mojej działalności! Dziennikarstwo — to mój żywioł!
— Nie zaciągaj pan jeszcze żadnych zobowiązań — podjął Saccard, odprowadzając go do drzwi. — Ale... dobrze, że mi to na myśl przyszło... Zapisz pan sobie nazwisko mojego protegowanego, Pawła Jourdain; ten młody człowiek ma wiele talentu i potrafiłby znakomicie kierować częścią literacką.
Wychodząc bocznemi drzwiami, Jantrou zwrócił uwagę na tak wygodny rozkład mieszkania.
— Znakomity pomysł budowniczego! — zawołał ze zwykłą poufałością. — Można ukradkiem wprowadzać i wyprowadzać ludzi, co bywa bardzo
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/204
Ta strona została skorygowana.