wygodnem wtedy zwłaszcza, gdy przychodzą takie piękne panie, jak np. baronowa Sandorff, którą przed chwilą widziałem w poczekalni.
Nie wiedząc o przybyciu baronowej, Saccard wzruszył ramionami, aby tem okazać swoją obojętność; Jantrou jednak uśmiechnął się szyderczo i z niedowierzaniem. We drzwiach pożegnali się wreszcie serdecznym uściskiem dłoni.
Po wyjściu Jantrou, Saccard machinalnie podszedł do lustra i przyczesał włosy, w których dotąd nie świeciła ani jedna nitka srebrna. Nie kłamał on przecież, mówiąc, że kobiety nie zajmowały go wcale, odkąd rzucił się znowu w wir interesów; poprawienie to włosów było tylko objawem instynktownej niemal galanteryi sprawiającej — we Francyi przynajmniej — że mężczyzna, zostawszy sam na sam z kobietą, stara się ją zdobyć pod groźbą zasłużenia na miano niedołęgi. To też ujrzawszy baronowę, Saccard okazał się nader uprzejmym i nadskakującym.
— Niechże pani raczy siadać! — zapraszał, przysuwając jej fotel.
Nigdy jeszcze baronowa nie wydawała mu się tak powabną jak dzisiaj. Patrzył z zachwytem na karminowe jej usteczka, pełne blasku oczy, przysłonięte długiemi rzęsami i osadzone pod łukiem gęstych brwi. „Czego ona chce odemnie?“ — zadawał sobie w duchu pytanie i prawdziwego doznał rozczarowania, dowiedziawszy się o celu jej przybycia.
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/205
Ta strona została skorygowana.