Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/237

Ta strona została przepisana.

z którym weszła do biura nowootworzonego banku, znajdowało się mnóstwo zdeprecyonowanych walorów; w słowach jej odczuwał groźbę, że kiedyś, gdy bank runie i jego akcye tu zagrzebie. Głos jej wydał mu się krakaniem kruka, który ciągnie za wojskiem, krąży po nad niem aż do dnia bitwy i spada wreszcie na pobojowisko, wiedząc, że ciała zmarłych żeru mu dostarczą.
— Do widzenia panu — wyohodząc z gabinetu, grzecznie powiedziała zadyszana Méchainowa.