nie ośmielam się sądzić... rzecz zasługująca na pobłażliwość, zważywszy całą ohydę życia paryzkiego... Ale czyż nie mam słuszności, przypuszczając, że pan Saccard mógłby zrozumieć fałszywie moje pośrednictwo w tej sprawie?... Oto dlaczego przyszła mi szczęśliwa myśl porozumienia się z panią. Wiedząc, jak szczerze interesuje się pani panem Saccardem, chcę w ręce pani złożyć dalsze prowadzenie tej kwestyi. Teraz posiada już pani całą naszą tajemnicę. Jak pani sądzi, czy powinienem poczekać na pana Saccarda i dziś jeszcze wszystko mu powiedzieć?
— O nie! nie! odłóż to pan na później! — zawołała pani Karolina, na twarzy której malowało się silne wzruszenie.
Sama jednak nie wiedziała, co począć wobec tego dziwnego zwierzenia. Busch nie przestawał wpatrywać się w nią badawczo, zadowolony z jej wrażliwości, która oddawała mu ją w ręce, pewien, że uda mu się wyciągnąć z niej znacznie więcej, aniżeli kiedykolwiek wyłudzićby potrafił od Saccarda.
— Ale bo — szepnął — trzebaby się na coś zdecydować.
— No!... to ja tam pójdę! — po chwili wahania oświadczyła pani Karolina. — Pójdę sama zobaczyć dziecko i tę panią Méchain... Tak, stokroć lepiej będzie, ażebym przedewszystkiem sama mogła zdać sobie sprawę z istotnego stanu rzeczy.
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/249
Ta strona została skorygowana.