— Czy i tym paniom także grozi jakie zmartwienie? — z pełnym współczucia niepokojem spytała pani Karolina.
Busch przybrał minę niewiniątka.
— Nie, nie zdaje mi się... Miałem tylko na myśli smutne położenie, w jakiem pozostały skutkiem nadużyć hrabiego... Tak, znam całą ich historyę... mam kilku przyjaciół w Vendôme.
Zdecydował się wreszcie odejść od okna. Rozmyślnie udawał wzruszenie, dopóki nagłym a dziwnym zwrotem myśl jego nie zwróciła się ku sobie samemu.
— Ach! mniejsza jeszcze o straty pieniężne! ale jeżeli w dodatku śmierć wejdzie do domu!
Tym razem nieudane łzy stanęły mu w oczach. Przypomniał sobie brata i na chwilę wzruszenie zatamowało mu mowę. Pani Karolina przypuszczała, że musiał stracić kogoś bliskiego, ale przez delikatność pytać go nie śmiała. Człowiek ten budził taki wstręt, że dotąd nie myliła się co do nikczemności jego zawodu; teraz jednak łzy te wywarły na nią stokroć silniejsze wrażenie, niżeli najrozumniej obmyślana taktyka. W tej chwili goręcej jeszcze pragnęła udać się do wskazanej miejscowości i naocznie o wszystkiem przekonać.
— Czy mogę liczyć na panią? — zapytał Busch.
— Jadę natychmiast.
Wziąwszy dorożkę, pani Karolina w godzinę później błąkała się poza wzgórzami Montmartre, nie mogąc znaleźć wskazanego przez Buscha do-
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/252
Ta strona została skorygowana.