z tej kałuży zepsucia, umieścić go tam, stworzyć mu nowe, zupełnie nowe życie! Dotąd jeszcze sama myśl o jego położeniu dreszczem ją przejmowała. Równocześnie jednak, prawdziwie kobiecą delikatnością powodowana, uczyniła jeszcze jedno postanowienie: zamilczeć o tem wszystkiem przed Saccardem i nie pokazywać mu tego potwora, dopóki choć trochę nie zostanie oczyszczonym z błota, bo sama wstydziła się niemal, że przyjaciel jej ma takiego syna, cierpiała nad upokorzeniem, jakiegoby on doznał. Za kilka miesięcy będzie już mogła wszystko mu powiedzieć i wtedy z radością zbierze owoce swego dobrego uczynku.
Méchainowa zdawała się z początku nie rozumieć, o co chodzi.
— Dobrze, dobrze, jak się pani podoba. Ja chcę tylko dostać zaraz moje sześć tysięcy franków... Wiktor się ztąd nie ruszy, dopóki nie będę miała w ręku tych pieniędzy.
Żądanie to wprawiało panią Karolinę w rozpacz. Nie posiadała takiej sumy a — rzecz naturalna — nie chciała prosić o nią Saccarda. Nadaremnie jednak zaklinała i błagała Méchainową.
— Nie, nie! nigdy się na to nie zgodzę. Muszę chłopca trzymać w zastawie, bo by mnie wystrychnięto na dudka... Znam ja się na tem.
Wreszcie widząc, że sześć tysięcy franków stanowi zbyt wielką sumę i że nic nie dostanie, zgodziła się uczynić pewne ustępstwo.
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/264
Ta strona została skorygowana.