Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/274

Ta strona została skorygowana.

pałający ciekawością dostrzegł już owe rozległe place wysadzane pięknemi drzewami, owe wykładane fajansem kuchnie, z których przez otwarte okna rozchodziła się woń mięsiwa, owe sale jadalne zdobne w marmury, długie i wysokie jak nawy kościelne — słowem cały ów przepych królewski, którym księżna uparcie trwając w postanowieniu powetowania krzywd, otoczyć chciała ubogich. Minąwszy wreszcie dziedziniec i wszedłszy do tej części gmachu, gdzie mieściła się administracya, prowadzony z biura do biura, w celu dopełnienia zwykłych formalności przyjęcia, przysłuchiwał się z radością stukaniu swoich nowych butów po olbrzymich korytarzach, po prawdziwie pałacowych schodach, oblanych potokami światła i powietrza. Nozdrza drżały mu z chciwości... wszak wszystkiego tego jak swojej własności używać będzie!
Pani Karolina zmuszona raz jeszcze zejść na dół dla podpisania jakiegoś papieru, kazała mu iść innym korytarzem i doprowadziła go do oszklonych drzwi, przez które zobaczył kilkunastu chłopców w swoim wieku stojących przy warsztatach i uczących się snycerstwa na drzewie.
— Widzisz — rzekła pani Karolina — ci chłopcy pracują, bo każdy musi pracować, jeżeli obce być zdrowym i szczęśliwym... Wieczorami odbywają się lekcye a mam nadzieję, że i ty będziesz grzeczny i dobrze się będziesz uczył. Wszak mnie nie zawiedziesz, nieprawdaż? Od ciebie tylko,