— A jednak niebrzydki to chłopaczek! — wtrąciła Alicya. — Sądząc z wyrazu jego oczu, możnaby przypuszczać, że ma już co najmniej osiemnaście lat.
— Istotnie, Wiktor jest bardzo rozwinięty na swój wiek — potwierdziła pani Karolina głosem nieco drżącym.
Przed opuszczeniem zakładu, Alicya chciała jeszcze sprawić sobie przyjemność zobaczenia, z jakim apetytem dziewczynki będą zajadały przygotowane przez nią bułeczki. Jedna z tych chorych zwłaszcza wzbudziła żywe jej zajęcie. Dziesięcioletnia jasna blondynka z rozumnemi oczkami odznaczała się powagą dorosłej osoby; bladą i chorobliwą miała ona cerę, jak w ogóle dzieci na przedmieściach paryzkich wyrosłe. Historya jej była bardzo powszednią. Ojciec, pijak, sprowadzał kochanki z ulicy do domu, aż wreszcie zniknął z jedną z nich; matka rozpiła się i żyła to z jednym, to z drugim z sąsiadów, którzy bili dziewczynkę albo też próbowali ją zgwałcić. Pewnego poranku matka wyrwała ją przemocą z objęć murarza którego dniem przedtem sprowadziła do domu. W upadku swym nawet zachowawszy uczucie miłości macierzyńskiej, błagała sama, aby jej dziecko zabrano i dlatego pozwalano jej od czasu do czasu odwiedzać córkę. I teraz oto przyszła do Domu pracy. Niemłoda już, chuda, o żółtej zwiędniętej twarzy, z zaczerwienionemi od łez powiekami, siedziała przy bia-
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/279
Ta strona została skorygowana.