Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/285

Ta strona została przepisana.

we drzewo i nową korę. Chociaż teraz wbrew własnej woli stała się kochanką Saccarda, nie będąc pewną, czy go kocha a nawet czy go szanuje, przed własnem sumieniem podnosiła się z tego upadku, uznając go godnym siebie, oddając sprawiedliwość jego zaletom człowieka czynu znamionującym, jego energii w dążeniu do zwycięztwa, jego dobroci i usiłowaniu przyniesienia wszystkim pożytku. Uczucie wstydu, jakie ją pierwotnie ogarniało, znikło teraz zagłuszone wrodzonem każdemu człowiekowi pragnieniem usprawiedliwienia swoich błędów. W istocie stosunek ich na rozsądku oparty wydawał się bardzo naturalnym i spokojnym: on czuł się szczęśliwym, przepędzając z nią wieczory, gdy spracowany nie wychodził z domu; ona uspakajała wzburzone jego nerwy z macierzyńską niemal pieczołowitością. Korsarza tego szerzącego rozboje na bruku paryskim, z sercem wytrawionem i spalonem w tylu operacyach finansowych spotkało teraz niezasłużone szczęście, nagroda skradziona tak jak wszystko, co posiadał, było kradzionem. Tak! niczem nie zasłużył on na to szczęście, aby posiąść na własność tę prześliczną kobietę, młodą i piękną jeszcze, chociaż szron siwizny przypruszył bujne jej włosy, rozsądną, odważną, posiadająoą prawdziwie ludzki rozsądek, wierzącą w życie i niezniechęconą, pomimo świadomości, że prąd życia tyle błota z sobą unosi.