rozmawiał, podprowadził ku niemu Saccarda chcąc obu panów zapoznać.
— Kapitan Chave, wuj mojej żony. Matka jej jest z domu Chave.
Kapitan wstał, Saccard się ukłonił. Z widzenia znał on oddawna tę twarz, zdradzającą skłonność do apopleksyi, o szyi jak gdyby zesztywniałej zapewne w skutek długoletniego noszenia włosiennego krawatu mundurowego. Kapitan przedstawiał typ jednego z tych graczy na gotówkę, których codziennie o trzeciej można tu było spotkać.
Drobna to gra, przynosząca pewny prawie zysk piętnastu do dwudziestu franków i realizująca się zaraz na miejscu.
Chcąc wytłómaczyć Saccardowi swoją obecność w tem miejscu, Jordan dodał z poczciwym uśmiechem:
— Wuj mojej żony jest zapamiętałym graczem, przychodzę więc tu czasami, aby go uścisnąć.
— Cóż robić! — prostodusznie odrzekł kapitan — człowiek rad nierad grać musi, bo na rządowej pensyi możnaby zdechnąć z głodu.
Saccard, który cenił młodego człowieka za jego wytrwałość i odwagę, zapytał, jak mu się powodzi w pracach literackich. Jordan uśmiechnął się wesoło opowiadając, że wprowadził żonę do ogromnego mieszkania przy ulicy Clichy; rodzice jej bowiem, nie dowierzając poecie, po wielu prośbach zgodzili się nareszcie wydać córkę za niego
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/35
Ta strona została skorygowana.