Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/377

Ta strona została skorygowana.

Delcambre stał w milczeniu poważny, nieruchomy, wytrzymując dumnie drwiące spojrzenia tej dziewczyny, która patrzyła na niego z miną zuchwałą. Widocznie jednak niecierpliwił się w duchu, bo nerwowy kurcz ściągał mu lewą stronę twarzy, świadcząc o wściekłem oburzeniu, które coraz silniejszą falą uderzało mu do mózgu. Potworne, niepohamowane żądze, kryjące się pod lodowatą powłoką surowości, zaczynały warczeć głucho. Zaciskał zęby z gniewu na samą myśl, że ktokolwiek ośmielał się kraść ciało tej kobiety, do niego należącej.
— Prędzej! prędzej! — powtarzał, sam nie wiedząc co mówi. Dłonie go paliły jak w gorączce.
Ale Klara, która znowu wybiegła na chwilę, wróciła i na znak milczenia, przykładając palec do ust, błagała go, aby poczekał cierpliwie jeszcze kilka minut.
— Zaklinam pana, niech pan będzie cierpliwy, bo inaczej wszystko się na nic nie zda. Za chwilkę pokażę panu coś bardzo ciekawego.
Czując, że nogi uginają się pod nim, Delcambre musiał usiąść na łóżku służącej. Noc zapadła, w około ciemno było zupełnie, podczas gdy pokojówka wciąż nasłuchując, łowiła uchem najmniejszy szmer, dochodzący z pokoju. Jemu zaś każdy z tych szmerów, wzmocniony tętnem jego pulsów i dziwnym szumem w uszach, wydawał się tak głośnym, jak gdyby odgłos kroków całego oddziału żołnierzy w pochodzie.