I podbiegł ku baronowej z ruchem tak groźnym, że przerażenie ją zdjęło. Nie wiedząc co robić, cofnęła się do krzesła i usiadłszy spoglądała z ukosa na obu mężczyzn jak samica, o którą samce się gryzą, a która czeka na zwycięzcę.
Saccard odważnie zasłonił ją sobą.
— Przypuszczam, że nie ośmielisz się pan jej uderzyć?
Stali teraz naprzeciw siebie.
— Ostatecznie trzebaby już to zakończyć — dodał Saccard. — Nie możemy ujadać się jak dwaj lokaje... Nie przeczę, że jestem kochankiem tej pani i powtarzam, że jeżeli pan kupiłeś meble, to ja zapłaciłem...
— Co takiego?
— Bardzo wiele rzeczy... chociażby naprzykład parę dni temu dziesięć tysięcy franków danych Mazaudowi... Dawny to rachunek, o którym pan słyszeć nie chciałeś... Obaj mamy zatem jednakowe prawa.. Nie byłem i nie jestem złodziejem!... Musisz pan cofnąć tę obelgę!
Delcambre nieprzytomny prawie wrzeszczał:
— Jesteś pan złodziej i łeb ci roztrzaskam, jeżeli natychmiast nie zejdziesz mi z oczu!
Teraz z kolei Saccard zaczął się gniewać.
— Dosyć już tego, mój panie! — zawołał ubierając się. — Zaczynasz mię pan nudzić... Nie zlęknę ja się takiego zucha, jak ty!
Włożywszy kamasze, tupnął nogą i dodał:
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/380
Ta strona została skorygowana.