z oczu łez tak gorzkich... O nie! potrzeba walki i ratunku podniosłaby raczej mężnego jej ducha!... Szlochała ona teraz jak dziecko bezbronne, bo zrozumiała, że kocha Saccarda, a on w tej chwili inną się kobietą zajmuje... Wyznanie to, jakie sama przed sobą uczynić musiała, przejmowało ją uczuciem upokorzenia; łzy cisnęły jej się do oczu i oddech w piersiach tamowały.
— O Boże! straciłam już dumę i godność osobistą! — zawołała głośno. — Stałam się nędzną, słabą istotą... Czy może być większa męczarnia, jak wtedy, gdy pragnąc czegoś gorąco, czujemy, że sił nam braknie?
Wzdrygnęła się nagle zdziwiona, bo w ciemnym pokoju usłyszała za sobą głos jakiś. Był to Maksym, który, uważając się za domownika, wszedł, nie oznajmiając swego przybycia.
— Co to? pani siedzisz w ciemnym pokoju i płaczesz?
Zaskoczona tak niespodzianie, pani Karolina starała się zapanować nad swem wzruszeniem, podczas gdy Maksym mówił dalej:
— Przepraszam panią. Sądziłem, że ojciec wrócił już z giełdy... Jedna ze wspólnych naszych znajomych poleciła mi, abym go przyprowadził do niej na obiad.
W tej chwili lokaj wniósł lampę i postawiwszy ją na stole, wyszedł. Światło przyćmione abażurem łagodnym blaskiem napełniło cały pokój.
— To nic ważnego — usprawiedliwiała się pani Karolina. — Nie należę do kobiet nerwowych
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/386
Ta strona została skorygowana.