klamy, jakie Jantrou wypisywał po dziennikach. Drobni kapitaliści w odludnych dzielnicach miasta mieszkający, ubodzy wiejscy plebani, którzy na kilka godzin przyjeżdżali koleją do Paryża, stawali z osłupieniem przed bramą Banku powszechnego i wychodzili z kantoru zarumienieni z radości na myśl, że udało im się umieścić swe fundusze w tak poważnej instytucyi.
Pani Karolina martwiła się najwięcej tem, że nie mogła czuwać osobiście nad wszystkiem, stale i ciągle będąc świadkiem wszystkiego, jak to czyniła dawniej, gdy Bank mieścił się w tym samym domu. Teraz zaledwie od czasu do czasu wolno jej było przyjść na ulicę de Londres pod jakimkolwiek pozorem. Dnie całe spędzała samotnie w sali rysunkowej, widując wieczorami tylko Saccarda, który zatrzymał tu mieszkanie dla siebie. Cały parter oraz pierwsze piętro zajęte dawniej przez biura stały pustkami a księżna Orviedo, zadowolona w głębi serca, że uwolniła się od wyrzutów sumienia, jakie ją dręczyły, gdy ten handel pieniędzmi odbywał się w jej własnym domu, nie starała się nawet wynająć tych apartamentów, z właściwą sobie pogardą dla wszelkich najlegalniejszych nawet zysków. Pusty ten dom, po którym rozlegał się echem turkot każdego przejeżdżającego powozu, stał się teraz jak grób ponurym. Pani Karolina nie słyszała już owej wrzawy, która dotąd do niej dolatywała; niczem niezamącona cisza panowała przy zamkniętych
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/410
Ta strona została skorygowana.