Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/464

Ta strona została przepisana.

te sto tysięcy franków, gdybym się panu oddała. On nie przystałby na to nawet za miliony!
I uparcie obstawała przy swojem. Saccard rozjątrzony tym niespodzianym uporem, nalegał na nią usilnie przez kilka tygodni. Uśmiechnięta jej twarzyczka, duże, ładne oczy, w których czytał współczucie dla siebie, drażniły go niewypowiedzianie... Jakto? nie wszystko zatem mieć można za pieniądze?... Inni darmo posiadali tę kobietę... a on za największą sumę nawet przejednać jej nie mógł!... Odmówiła mu, bo tak jej się podobało. Cierpiał boleśnie nad tą porażką, bezwiednie wątpić zaczynał o swej potędze, oraz o sile pieniędzy — sile, która dotąd wydawała mu się jedyną i niezwalczoną.
Pewnego wieczoru, który stał się kulminacyjnym punktem w życiu Saccarda, próżność jego zaznała najżywszej rozkoszy. W ministeryum spraw zagranicznych miał się odbyć bal, w celu uświetnienia wystawy i Saccard wybrał tę chwilę na publiczny obchód szczęścia jednej nocy z panią de Jeumont, gdyż piękna ta pani przyjmowała zawsze w ugodzie warunek, że szczęśliwy posiadacz będzie miał prawo raz jeden pokazać się z nią publicznie, aby tym sposobem uzyskać pożądany rozgłos. Około północy zatem do wielkich rzęsiście oświetlonych salonów — w których nagie ramiona kobiet ocierały się o czarne fraki mężczyzn — wszedł Saccard, prowadząc pod rękę panią de Jeumont. Małżonek jej szedł za nimi.