Wszyscy rozstąpili się przed tą parą, pozostawiając wolne przejście człowiekowi, który, chełpiąc się szaloną swą żądzą i rozrzutnością, wydawał dwakroć sto tysięcy franków dla chwilowej zachcianki. Uśmiechano się, szeptano, żartowano spokojnie, bez złośliwości, wpośród uderzającej woni wydekoltowanych kobiet, przy dochodzących jakby z oddali dźwiękach orkiestry między kwiatami ukrytej. W głębi jednego z salonów inny znów tłum ciekawych cisnął się dokoła olbrzymiego mężczyzny ubranego w biały, przepyszny mundur kirasyerów. Był to hrabia Bismark, którego wyniosła postać górowała ponad wszystkiemi głowami. Wysoki, silny, z wypukłemi oczyma, wydatnym nosem i olbrzymiemi usty, które przysłaniały wąsy dzikiego zdobywcy, rozmawiał teraz, śmiejąc się na cały głos. Po Sadowie oddał on Niemcy prusakom; po długim oporze podpisano wreszcie traktat przymierza przeciw Francyi i wojna, która o mało co nie wybuchła już w maju z powodu kwestyi luksemburskiej, stawała się teraz nieuchronną. Gdy tryumfujący Saccard przeszedł przez salon z panią de Jeumont i idącym za nimi małżonkiem, Bismark stłumił na chwilę żartobliwy swój śmiech dobrodusznego olbrzyma i spojrzał na nich ciekawie.