dowatą obojętnością, której nic przełamać nie mogło. Zresztą w tej właśnie epoce spotkała go niespodzianka równie niemiła jak ta, której z jego powodu zaznał Delcambre: wpadłszy bowiem niespodzianie, zastał baronową w objęciach Sabatiniego. Przyszło między nimi do bardzo burzliwej rozmowy i Saccard ochłonął z gniewu, gdy baronowa przyznała się szczerze do ciekawości, grzesznej niewątpliwie, ale łatwej do zrozumienia. O tym Sabatinim opowiadano tyle cudów, że i ona uległa pokusie poznania prawdy. Odtąd Saccard widywał ją najwyżej raz na tydzień nie dlatego, aby czuł do niej żal, ale że go znudziła śmiertelnie.
Zaniedbywana przez niego, baronowa Sandorff popadła znów w dawną nieświadomość i wątpliwości. Dawniej, w poufnej rozmowie, mogła wypytywać go o sprawy giełdowe, grała prawie na pewno i wygrywała dużo. Teraz widziała dobrze, że on odpowiadać nie chce; lękała się nawet, czy rozmyślnie prawdy nie ukrywa i — bądź to dlatego, że szczęście odwróciło się od niej, bądź też że Saccard bawił się udzielaniem jej fałszywych wskazówek — dość, że pewnego dnia grając stosownie do jego rady, poniosła znaczną stratę. Fakt ten zachwiał dotychczasową jej wiarę w niego. Jeżeli on w błąd ją wprowadza, gdzież teraz znajdzie kierownika? Na domiar złego, złowróżbne pogłoski o Banku powszechnym — początku bardzo ciche i nieśmiałe — z dniem
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/473
Ta strona została skorygowana.