czaj spzreczne z sobą a niekiedy nawet wyłączające się nawzajem.
— Nie wiem o niczem... o niczem zupełnie — zapewniał.
— Nie chcesz mi pan nic powiedzieć!
— Nie, słowo honoru pani daję, że nic nie wiem. Przychodziło mi nawet na myśl, aby zwrócić się do pani z prośbą o rozjaśnienie mi tych wątpliwości... A zatem Saccard stał się teraz mniej uprzejmym dla pani?
Ruch, jaki baronowa uczyniła ręką, potwierdził przypuszczenia Jantrou, który oddawna już się domyślał, że stosunek obojga tych ludzi przechodzi w fazę zniechęcenia, że ona dąsa się na niego, on zaś zobojętniał i stracił do niej zaufanie. Przez chwilę żałował, że nie odegrał roli powiadomionego o wszystkiem człowieka, aby tym sposobem zafundować sobie — jak się brutalnie wyrażał — córkę pana Ladricourt, który niegdyś kopnięciem nogi za drzwi go wyrzucił. Rozumiejąc jednak, że sprzyjająca ku temu chwila nie nadeszła jeszcze, przypatrywał jej się i tak dalej mówił:
— Szkoda, wielka szkoda, bo ja na panią tylko liczyłem... Gdyby miało dojść do jakiejś katastrofy, nieprawdaż że lepiejby było wiedzieć o tem zawczasu, aby módz się cofnąć... O! nie przypuszczam, aby coś złego stało się dziś lub jutro, bank nasz stoi dotąd doskonale... A jednak dzieją się czasem na świecie tak dziwne rzeczy...
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/475
Ta strona została skorygowana.