— Proszę pana — pokornie zauważył remisyer — cóż znaczy ta różnica, wynosząca co najwyżej czterdzieści trzy franki?
— Jakto? więc według pana czterdzieści trzy franki nic nie znaczą? Ależ to olbrzymia różnica!... Czy panu się zdaje, że ja kradnę pieniądze!... Interes przedewszystkiem — oto zasada, której się zawsze trzymam!
Nareszcie, chcąc pomówić spokojnie, zdecydował się przejść z baronową do jadalnego pokoju, gdzie już stół był nakryty. Bankier nie był tak dalece naiwnym, aby miał chociażby na chwilę uwierzyć w ów pretekst sprzedania biletów na cel dobroczynny, dzięki usłużnym agentom, którzy mu wszystko donosili, wiedział on doskonale o stosunkach baronowej i domyślając się, że jakiś ważny interes musiał ją popchnąć do tego kroku, bez żadnych ogródek zapytał:
— No teraz słucham, co mi pani ma do powiedzenia.
Baronowa udała zdziwienie, jak gdyby w istocie nie mając mu nic do powiedzenia przyszła po to jedynie, aby mu podziękować za jego dobroć.
— Więc pani nie przybyłaś tutaj z żadnem poleceniem? — zapytał bankier a w głosie jego przebijało się rozczarowanie. Przypuszczał może przez chwilę, że baronowa przyszła do niego z tajemniczem poselstwem od Saccarda, z jakimś nowym pomysłem tego szaleńca.
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/481
Ta strona została skorygowana.