franków... Ładna sumka, nieprawdaż?... Ojciec chciał z początku poprzestać na osiemnastu tysiącach franków, bo tyle mieć pragnął: sześć tysięcy na mój posag, a dwanaście tysięcy dla siebie. Miałby z tego na starość sześćset franków rocznego dochodu a to mu się przecież należy, bo biedaczysko niemało się nakłopotał... Ale jakże to szczęśliwie się stało, że wtedy nie sprzedał, bo teraz jesteśmy bogatsi o dwa tysiące franków... Naturalnie, że chcielibyśmy mieć jeszcze więcej, chcielibyśmy dociągnąć przynajmniej do tysiąca franków rocznego dochodu... I z pewnością do tego dojdziemy, pan Saccard nam to powiedział... Ach! cóż to za dobry człowiek!
Marcela nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
— Więc pani już nie chce wyjść za mąż?
— O i owszem, pójdę, ale wtedy dopiero, gdy akcye przestaną iść w górę... Chcieliśmy pobrać się jak najprędzej, najwięcej nalegał ojciec Teodora ze względu na swój handel. Ależ cóż zrobić? nie można przecież dobrowolnie zatykać źródła, z którego ciągle płyną pieniądze. O! Teodor rozumie to doskonale, bo im więcej ojciec teraz zarobi, tem więcej nam się kiedyś dostanie... Nie ma rady, trzeba to brać w rachubę i oto dlaczego wszystko jest w zawieszeniu. Oddawna już mamy sześć tysięcy franków i moglibyśmy się pobrać ale wolimy czekać, aby jeszcze trochę przybyło... Czy pani czytuje artykuły o akcyach?
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/486
Ta strona została skorygowana.