W poufnej rozmowie z baronową, Jantrou oświadczył, że nie może udzielać jej teraz stanowczej rady, sam bowiem nie wiedział co myśleć, widząc stałe powodzenie Banku powszechnego a zarazem wzrastające wciąż wysiłki zniżkowców. Nie ulega wątpliwości, że zwycięstwo przechyli się ostatecznie na stronę Gundermanna, ale Saccard może się trzymać bardzo długo a kto wie, czy nie dałoby się jeszcze grubo przy nim zarobić. Najlepszą zatem według niego taktyką postępowania było pozyskanie ufności jednego z nich, okazując się dla niego uprzejmą. Tym sposobem możnaby skorzystać dla siebie z wyłudzonych tajemnic lub też sprzedać je drugiemu... stosownie do okoliczności. Mówił to wszystko spokojnie, niby żartobliwie, nie knując żadnych czarnych spisków, ona zaś uśmiechała się, przyrzekając, że go przypuści do spółki.
— A zatem ona wpakowała się do ciebie?... twoja kolej teraz nadeszła? — ze zwykłą sobie brutalnością zapytał Saccard, wchodząc do gabinetu redaktora.
Jantrou udał zdziwienie.
— Kto taki?... Aha! masz pan na myśli baronową? Ależ ona pana ubóstwia, jak mi to sama mówiła przed chwilą.
Saccard uczynił ręką ruch świadczący, że taki stary wróbel nie da się złapać na lep a wpatrując się w postać redaktora, będącego uosobieniem najniższej rozpusty, pomyślał, że skoro baronowa ule-
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/495
Ta strona została skorygowana.