Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/502

Ta strona została przepisana.

stwę tym łajdakom, tym szachrajom, tym liberałom, całej tej zgrai, w nadziei że dadzą mu spokój przez ten czas przynajmniej, kiedy będą mnie żarli! Nic z tego! idźże pan i powiedz mu, że kpię sobie z niego!
Wspinał się na palcach, prostował dumnie i w coraz większy gniew wpadając, wrzeszczał piskliwym głosem:
— Słyszysz pan? Kpię sobie z niego! Powtórz mu to pan, bo chcę, aby o tem wiedział.
Huret milczał pokornie. Nie lubił on dyskutować z przeciwnikiem, który się gniewem unosi a zresztą w tej sprawie występował li tylko jako pośrednik.
— Dobrze, dobrze, powiem mu wszystko. Jestem pewien, że on panu kości pogruchocze, ale to już nie moja rzecz.
Nastała chwila milczenia. Jantrou, który dotąd nie odzywał się ani słowa, udając, że uwagę jego pochłania tylko korekta całej paki odbitek, spojrzał teraz z uwielbieniem na Saccarda. Rozbójnik ten wydawał się prawdziwie pięknym w chwili namiętnego uniesienia, gdyż tacy genialni łotrowie posiadają w istocie wielki urok, gdy upojenie powodzeniem doprowadzi ich do stanu nieświadomości. To też w tej chwili Jantrou wierzył niezłomnie w szczęśliwą gwiazdę Saccarda.
— Ach! byłbym zapomniał ostrzedz pana — mówił znowu Huret — że prokurator generalny