Delcambre zaprzysiągł panu śmiertelną nienawiść. Może pan nie wiesz jeszcze, że dziś rano cesarz mianował go ministrem sprawiedliwości?
Saccard spochmurniał nagle, milczał przez chwilę, wreszcie wykrzyknął:
— A to ładna historya! Taki człowiek zostaje ministrem!... Ale cóż mnie to, do dyabła, obchodzić może?
— Nie wiem — odparł Huret z przesadną a udaną dobrodusznością — minister chce tylko, abyś pan nie liczył na niego, broniąc się przeciwko Delcambre’owi, gdyby się panu kiedy nieszczęście zdarzyło. W interesach może się to przytrafić każdemu.
— Do kroćset stu tysięcy! — wrzasnął Saccard — powiedziałem przecież, że kpię sobie z całej kliki, z Rougona, z Delcambre’a i z pana także razem z innymi!...
Na szczęście w tejże chwili Daigremont wszedł do pokoju. Nie miał on zwyczaju przychodzić do redakcyi, to też niespodziane jego przybycie wywołało ogólne zdziwienie, kładąc tamę dalszym przycinkom i wybuchom gniewu. Każdemu z kolei podawał na powitanie rękę, z uprzejmością dobrze wychowanego światowca. Żona jego wydawała wieczór, na którym miała śpiewać... przyszedł zatem osobiście prosić Jantrou, aby zapewnić sobie pochlebną wzmiankę w dzienniku. Ale niezmiernie był rad z tego, że zastaje tu Saccarda.
— Jakże się miewa nasz wielki filar?
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/503
Ta strona została skorygowana.